Zaczęło się od telefonu. Czy udałbym się na wyprawę wakacyjną z TVP? Telewizja funduje mi wakacje, ale chce koniecznie sfilmować, jak odpoczywam, żeby pokazać to potem telewidzom.
Po chwili zastanowienia odparłem, że tak! Chciałem doświadczyć czegoś nowego, wakacyjnej przygody – i skorzystać z okazji, żeby pomachać telewidzom. Pokazać, że istnieje ktoś taki jak jogin śmiechu.
Wszystko przebiegło bardzo sprawnie, tydzień później byłem już w Maroku. Wybór kraju bardzo mnie ucieszył. Pomyślałem, że mogę jakoś pomóc przezwyciężyć strach rodaków przed islamem i krajami muzułmańskimi. W podróż wybrałem się z Tomkiem, moim serdecznym kolegą, który zgodził się towarzyszyć mi w zastępstwie Anety, która została na ten tydzień sama z naszą 7-miesięczną pociechą. Towarzyszyła nam bodaj największa gwiazda dzisiejszej TVP Anna Popek i ponad 10-osobowa ekipa telewizyjna. Cieszyłem się, że poznaję nieznany sobie kraj, i unikałem rozmów o „dobrej zmianie”, żeby utrzymać miłą atmosferę. Szczęśliwie (jeszcze?) nie pracują u prezesa Kurskiego „operatorzy narodowi” ze świadectwami od księdza proboszcza i powiatowej komórki partii – tylko apolityczni, wysokiej klasy fachowcy.
Odpoczynek w zasięgu kamer to specyficzne doświadczenie. Przyznam Państwu, że o ile samo odgrywanie scen po dziesięć razy traktowałem jako rodzaj zabawy, ćwiczenia cierpliwości i naukę aktorstwa, o tyle największym wyzwaniem okazało się pozostawanie w dyspozycyjności do bycia nagrywanym, bo w każdej chwili mogłem stać się potrzebny. Podobnie chyba mają robotnicy w fabrykach – sama fizyczna praca nie jest tak uciążliwa jak czekanie, aż będzie coś do zrobienia.
Nie o telewizji jednak chciałem pisać. Materiał został już wyemitowany, mogą go Państwo zobaczyć na stronie TVP i sami ocenić. Telewizję mogę pochwalić za kunszt, niektóre lokalizacje wyglądały nawet lepiej niż w rzeczywistości, choć też obszerne partie naprawdę ciekawego materiału nie zostały w nim uwzględnione. Oczywiście oglądając materiał, trzeba wziąć poprawkę na TVP i sam program, który jest już sformatowany w określony sposób, pod ściśle „stargetowanego” widza. Moje swobodne interakcje z mieszkańcami Maroka, gra w piłkę na plaży czy „dżemowanie” na bębnach przy ramadanowym śniadaniu – nie mieściły się w jego ramach. Ale dziękuję TVP za ciekawe doświadczenie i uznaję, że ostatecznie zmontowany program przyjemnie się ogląda.
I tak po długim wstępie mogę przejść do meritum, czyli samego Maroka. Najciekawsze było bodaj to, że chyba zupełnym przypadkiem trafiliśmy w miesiąc ramadanu, czyli – w uproszczeniu – muzułmańskiego postu. W Maroku ramadan obchodzić muszą wszyscy obywatele – muzułmanie, których wedle rządowych statystyk jest więcej niż u nas katolików w najśmielszych deklaracjach kościelnych hierarchów, bo aż 99,5 proc. Nikt szczęśliwie nie zagląda nikomu do domu, ale w publicznych miejscach tylko turyści mogą pić wodę i spożywać posiłki, a za złapanie kogoś z pitą czy papierosem grozi grzywna, jeśli nie więzienie. Choć można odnieść wrażenie, że miejscowi przygotowywani do takiego postu od dziecka wręcz w naturalny sposób go przyjmują – jako część oczywistego świata.
Kierowca przez tydzień jeździł z nami nieraz w 40-stopniowym upale i twardo nie sięgał po łyk wody. Ramadan ma zresztą całkiem ciekawe uzasadnienie. Słyszałem od moich nowo poznanych marokańskich znajomych, że w ten sposób nabierają pokory i współczucia, lepiej rozumieją biednych i głodujących. Przez ten miesiąc wcale nie wyglądają na nieszczęśliwych i zabiedzonych. Co wieczór na plaży w Agadirze całe rodziny czekały na zachód słońca przy stolikach usypanych z piasku, na których kładły barwne orientalne płótna i miały już wyłożone posiłki z ceramicznych tadżinów, które zastępowały nasze grille, z dodatkami różnych pit, serów i oliwek. Wszyscy wpatrywali się w zegarki, żeby nie zacząć nawet sekundę przed 19.47. Ochroniarze naszego hotelu stali już z wyciągniętymi papierosami, spoglądali na zegarki i czekali na odpalenie, mimo że cały dzień radzili sobie z nikotynowym głodem.
Raz dołączyłem do grupy studentów, którzy stali przy plażowym kopczyku z gitarami i różnymi nieznanymi nam wcześniej instrumentami z tradycji pustynnych Berberów. Czuć było atmosferę celebracji. Plaża nie spała tego dnia, bo po paru godzinach przychodził czas na ramadanowy obiad w okolicach północy i ramadanową kolację tuż przed świtem. Podobnie było w malej miejscowości Quarzazate, gdzie na takie śniadanie zostaliśmy zaproszeni do marokańskiej rodziny.
Mogę polecić Maroko jako wart odwiedzenia kraj i, co ważne, bezpieczny. Kraj ten niestety cierpi gospodarczo na lęku przed islamem nakręcanym przez media i polityków nie tylko u nas, choć akurat Maroko szczęśliwie jest krajem, gdzie nie dochodzi do żadnych aktów terroru wymierzonych w turystów. Marokańskiemu państwu pewnie można zarzucić zamordyzm, przy którym dzisiejsza Polska jest modelową demokracją na miarę metra z Sevres, ale i tam wprowadzają stopniowo i na miarę lokalnych, jakże odmiennych od naszych warunków postęp, król promuje prace i prawa dla kobiet, armia broni przed fundamentalizmem.
Jeśli moją wizytą i programem, na który miałem niewielki wpływ, mogłem się przyczynić do przełamania lęków przed tym pięknym krajem i islamem w ogóle – to bardzo się cieszę. Bo gdy widzę, jak cały souk, wielki bazar w Agadirze czy Marrakeszu nagle wstrzymuje handel i niemal wszyscy kłaniają się i padają głową na ziemię, to dostrzegam w tym piękno uniwersalnego sacrum. I ufam, że esencją każdej religii i duchowości jest akceptacja życia, zaufanie i miłość. I na tym warto się skupiać zamiast koncentrować się na tych, którzy w iście kibolskiej walce o religijne czy polityczne etykietki są w stanie zrobić krzywdę sobie i innym.Odcinek programu „Akcja Wakacje” z moim udziałem mogą Państwo obejrzeć tutaj.