Wybrałem się niedawno do Sejmu. Zupełnie nieoficjalnie, incognito.
Poszliśmy we dwóch – z Jankiem, filmowcem, studentem Szkoły Wajdy, który od roku kręci film poświęcony idei jogi śmiechu i naszemu projektowi „Polska – najbardziej roześmiane państwo świata”.
Janek miał szalony pomysł – miałem zapytać polskich posłów, czy pośmieją się razem ze mną. Tak po prostu – jak doktor Kataria, założyciel jogi śmiechu, pytał swego czasu przypadkowych ludzi w parku i zebrał grupę, z którą mógł śmiać się na zasadzie społecznego eksperymentu. Ten eksperyment w 1995 r. doprowadził do powstania jogi śmiechu. Janek, zainspirowany moim tekstem o tym, że chcę cały Sejm połączyć we wspólnym śmiechu, tak aby zbudować klimat życzliwości i współpracy, stwierdził: dawaj, Piotr, spróbuj, a ja to wszystko sfilmuję.
Przyznam, że trochę niechętnie podszedłem do sprawy i odwlekałem rzecz, jak mogłem. Bo ja to bym chciał, żeby posłowie sami do mnie przyszli. I jako jogin mam perspektywę długofalową: jak nie z tym Sejmem, to może z następnym? Ale Jankowi się spieszyło, film ma swój harmonogram. Powiedziałem więc: dobra, spróbujemy, choć niczego nie obiecuję
Janek załatwił nam wejściówki, zabrał potężną kamerę ze statywem, a ja wziąłem ze sobą tylko książkę, żeby trochę poważniej wyglądać. Ubraliśmy marynary, bo w regulaminie był jakiś zapis o strojach „korespondujących z powagą instytucji” (posłów w T-shirtach wpuszczają, ale czy wpuszczą nas?) i zbliżyliśmy się do sali sejmowej. Janek starannie sprawdził, kiedy odbędzie się posiedzenie. Tego dnia akurat nikomu nie było do śmiechu – prezentowano wyniki „audytu”, chyba dla żartu tak nazwanego.
W pobliżu głównej sali posiedzeń kłębiły się tłumy dziennikarzy – radiowych, telewizyjnych, prasowych, internetowych. I taka była atmosfera czekania, aż coś zacznie się dziać. Czasem przechodził jakiś gość w garniaku i zastanawiałem się: poseł to czy nieposeł? Pewnie mnie Państwo zrozumieją: szczęśliwie nie zajmuję się zawodowo analizą polityki, z umiarem śledzę doniesienia z Wiejskiej, żeby niepotrzebnie się nie denerwować. Gdybym więc miał wymienić posłów, których kojarzę z wyglądu i nazwiska, to poza liderami wszystkich partii, paroma prominentnymi figurami tego i poprzedniego rządu, Liroyem i Krystyną Pawłowicz – nie rozpoznałbym nikogo. Gdyby policzyć na palcach, to nie wiem, wyjdzie może 10 czy 15, na prawą stopę nie wystarczy.
Mierzyłem się trochę z lękiem, jak tu wybrnąć z tej sytuacji. Bo pół biedy, jeśli powiem „przepraszam, panie poślę” do chłopaka z partyjnej młodzieżówki, który tylko nosi teczki. Ale mógłbym przecież nieumyślnie obrazić, dajmy na to, ministra infrastruktury lub rybołówstwa.I tak przyglądałem się sporadycznym ruchom „garniturowych”. Nagle coś się zadziało. Idzie jakiś gość pod krawatem, chłopaki z RMF FM i Eski zrywają się i biegną ku niemu, ten zmierza w stronę ustawionych już kamer wszystkich stacji telewizyjnych. „Motyla noga, nawet tego nie znam, a to chyba jakiś ważniak” – myślę sobie.
Pytam operatora z Polsatu. – Naprawdę go pan nie zna? – nie dowierza. Tak, naprawdę. – A to przecież rzecznik rządu – szepce mi do ucha – choć czy coś pan traci, nie znając go, to inna sprawa. – Wie pan – odpowiadam – myślałem, że Krystyna Pawłowicz jest rzecznikiem rządu, tak często zabiera głos – operator odwzajemnia uśmiech porozumienia tych, co wiedzą, że nie są Polakami „najlepszego sortu”, ale też nie chcą się z tym tutaj afiszować.
Ja tu sobie gadu-gadu z operatorami, a tymczasem pierwsi posłowie zaczęli wychodzić z mocno opustoszałej sali sejmowej (chłopaki z RMF mówili, że poprzedniego dnia znów bidaki siedzieli do nocy). Ach, i znowu coś się dzieje. Idzie gość w garniturze, który mógłby kosztować więcej niż mój samochód, buty też – pełen lans. „O, to musi być poseł” – pojawia się myśl. „Przepraszam, panie pośle” – wystrzeliłem.
– Proszę pana, ja jestem tylko asystentem posła, pan poseł przebywa na komisji – usłyszałem od człowieka, który nawet się nie zatrzymał. Ano tak, jak na autostopie – przypominam sobie, i wszystko jasne. Podróżowanie za studenckich czasów autostopem było dla mnie ogromną lekcją rozwoju i uwolnienia się od stereotypów. Dotarłem w ten sposób do Grecji i aż po kres Portugalii, zdając sobie sprawę, że nie opłaca się oceniać ludzi po wyglądzie. Bo nie raz niby taki koleżka „równiacha” z dredami i skrętem za uchem spojrzał na mnie jak na gorszy sort, a zdarzyło się, że Japończyk w garniturze wziął mnie do swojego Lexusa o 4 rano na stacji benzynowej pod Lyonem i zaprosił na śniadanie do swojego klimatyzowanego apartamentu w Nicei.
Odrzucam więc wszystkie wyobrażenia o tym, jak powinni wyglądać posłowie – będę zaczepiał wszystkich po równo. I jest! Pierwszy poseł. Z Matką Boską w klapie marynarki. Wielu posłów ma Matki Boskie na klapie i nie wiesz, jak poznać, czy to Matka Boska Wałęsowska czy Toruńska. Jak nie Matki Boskie, to noszą też przypięte do klapy biało-czerwone flagi (nie wiesz, czy KOD-owskie, czy pisowskie), ewentualnie jeszcze miecze (to już wskazuje na opcję „narodową”, ale nie wiesz, czy kukizowską, czy pisowską).
Pytam zatem, kto zacz. O, trafił mi się poseł Platformy, będzie łatwiej, bo chyba są ciut bardziej wyluzowani niż ci z PiS – pocieszam się. Zacząłem od ogólnego pytania o stres i sposoby radzenia sobie z nim. Poseł dał mi taktownie do zrozumienia, że trochę głupie to moje pytanie, przecież trwa „audyt”. Dobrze, a czy panowie się uśmiechacie do posłów PiS w sejmowych kuluarach? Tak – mówi – on się uśmiecha, ale nie wszyscy niestety.
– Czy pan by potrafił uśmiechać się do człowieka, który nazywa pana zdrajcą? – odpowiada mi pytaniem i przyznaję, nie jest to może najbardziej sprzyjający moment dziejowy dla realizacji mojej idei połączenia posłów we wspólnym śmiechu życzliwości. Cóż, dziękuję panu posłowi za spotkanie i idę dalej.
Jak się rozkręciłem, to byłem już w swoim żywiole i namówiłem na rozmowy kilkunastu posłów obecnej kadencji – z najróżniejszych klubów. Większość była w biegu i rozmowy trwały krótko. Jak Państwo widzą, posługuję się cały czas formą męską, posłanek właściwie nie spotkałem. Sejm wyraźnie jest zdominowany przez mężczyzn. A jak już jakaś posłanka się wyłoniła, to była oblegana przez dziennikarzy lub ogonek innych posłów. Na pociechę, gdy Janek już stwierdził, że ma dość materiału i się zbieramy, wypatrzyłem premier Kopacz i ku mojej uciesze znalazła czas i naprawdę z szacunkiem odniosła się do mojego pomysłu wprowadzenia jogi śmiechu do Sejmu, a nawet dla pomysłu społecznej akcji 50 tysięcy śmiejących się ludzi na Stadionie Narodowym. Ostrzegła jednak, że teraz z tym śmiechem w Sejmie mogłoby się nie udać – ze względu na wrogość, jaką się odczuwa ze strony rządzących.
Rozmawiałem też z kilkoma posłami PiS, ale chyba z żadnym z pierwszych stron gazet. W sumie wszystkich ich polubiłem, tak jak właściwie wszystkie osoby, które poświęciły mi chwilę. Tak po prostu jest, gdy poznasz człowieka w drugiej osobie, osobę, a nie przedstawiciela czegokolwiek, jakiejkolwiek kategorii. Wszyscy posłowie, niezależnie od partyjnych afiliacji, powtarzali, że „poseł też człowiek”, że chcą być życzliwi dla wszystkich, niezależnie od etykietek.
Prawie wszyscy też zgadzali się, że niełatwo publicznie pokazywać się ze śmiechem i że poziom napięć rzutuje na ich prywatne życie. Jeden z posłów PiS okazał się bardzo miły; już na początku u mnie zapunktował, bo wyglądem przypominał Slavoja Żiżka. Chętnie bym nawet przytoczył jego nazwisko, ale… nie pamiętam, a taśmy ma Janek. W każdym razie opowiadał on, że sam uważa się za bardzo radosnego, dowcipnego człowieka. Pewnego razu – relacjonował – wybrał się na festiwal błota, który współorganizował, i wytarzał się wraz z uczestnikami w leczniczym błocie borowinowym. Potem spotkał się niestety z bardzo złośliwymi reakcjami w mediach i swoim otoczeniu, teraz już wie, że jako poseł nie może sobie pozwolić na tego typu spontaniczne zachowania, musi wkładać maskę powagi. W każdym człowieku jest wewnętrzne dziecko i różne dramaty się biorą z tego, że tłumimy je przez społeczne oczekiwania.
Namówiłem też na słówko dwóch bardzo barwnych eksposłów z czasów IV RP. Krzysztof Bosak, były lider Młodzieży Wszechpolskiej, z jednej strony podkreślał dystans do mojego pomysłu, by połączyć Polki i Polaków wszelkich światopoglądów we wspólnym śmiechu. Argumentował, że jako narodowiec jest przeciwny wszelkim próbom zmiany „charakteru narodowego” Polaków nawet na bardziej radosny. Ale przyznał też, że i w środowisku narodowców przydałoby się więcej dystansu. Obaj okazaliśmy się zwolennikami jak największej naturalności i życia bez fałszu, nie dochodząc niepotrzebnie szczegółów. Pytałem go też, czy narodowcy nie mieliby nic przeciwko, by w mojej akcji uczestniczyli ludzie innych kultur, nacji i ras. Zapewniał, że są mile widziani, „o ile będą w Polsce gośćmi, a nie gospodarzami”. Nie drążyłem tematu.
Spotkałem też Gabriela Janowskiego, eksposła, który wnosił sporo koloru do Sejmu przed laty. Powiedział, że zawsze popiera śmiech i radość i moja akcja jest super, po czym próbował mnie namówić do wzięcia udziału w jego konferencji poświęconej jakości polskiej żywności.
Szczególnie miło wspominam rozmowę z posłem Andrzejem Czerwińskim, wiceprzewodniczącym klubu PO i byłym ministrem, który poświęcił mi najwięcej czasu i któremu jako jedynemu zdążyłem zadać wszystkie pytania. Od początku się uśmiechał i widać w nim było iskierkę pasji, daną tym, którzy naprawdę robią to, co kochają. Co więcej, w ogóle nie narzekał, nie pospieszał, był w pełni skupiony na rozmowie, a jak mu podziękowałem, to nawet spróbował namówić (nieskutecznie niestety) ministra rolnictwa z poprzedniego rządu na rozmowę ze mną. Mogliśmy rozmawiać już na poziomie, jak taką społeczną akcję przeprowadzić w Sejmie i w Polsce, a nie dywagować, czy w ogóle się da.
Poseł Czerwiński wspomniał, że działa w parlamentarnym zespole sportowym i tam gra w piłkę z posłami różnych opcji. – Tam, na boisku – mówił – nie ma kompletnie znaczenia, kto jest w jakim klubie. I tak mu chętnie podajesz piłkę i tak się cieszysz, że strzeli gola. A ja już miałem w głowie gotowy plan: to na początek wprowadźmy jogę śmiechu przed mecze posłów-piłkarzy, to będzie pierwszy ważny krok…
PS Niedawno byłem „tematem dnia” w „Wyborczej”. Prezentowałem moją ideę służenia śmiechem również posłom. Wywiad znajdziecie tutaj.
20 maja o godz. 19:15
Mam problem z Imagine, konkretnie z tekstem na tle którego lubi się Pan fotografować. Uwielbiam ten utwór, ale z drugiej strony przetłumaczyłem go i wyszedł mi Manifest Komunistyczny i to w radykalnej odmianie. Dążąc do dobra można urządzić ludziom piekło na ziemi jak uczy komunizm. Polecam Leszka Kołakowskiego Główne nurty marksizmu.
21 maja o godz. 8:55
Brawo chłopie.Dla mnie to jest jeden najlepszych pomysłów na spotkanie się przeciwników politycznych np. mecz.Zresztą jakakolwiek forma spotkania ale niepolityczna.Niech ktoś wreszcie zacznie,żeby wreszcie zaczęli rozmawiać.Niech zaczną od gry w klasy.
21 maja o godz. 8:57
Gratuluję!Piękne zdjęcie i jakie wymowne!
22 maja o godz. 7:47
Czy kogoś zainteresowała jakakolwiek opcja porozumienia?Czy zawiść,kłótnia i wzajemnie pretensje to nasz wyćwiczony od kilkuset lat nawyk?
24 maja o godz. 9:48
Te dwie pana fotki,jedna z sali sejmowej druga pana z dzieciatkiem a w tle ludzie i flagi polskie i UE są dla mnie bardzo wymowne..Zdecydowanie wolę pana na tej drugiej-jest pan szczęśliwy na pierwszej -pozuje pan do zdjęcia.
25 maja o godz. 9:30
Śmieszny felieton
28 maja o godz. 17:11
Piekne fotografie – zwlaszcza ta powyzej (fot. Elzbieta Podlesna)
Wszystkiego dobrego!
9 czerwca o godz. 11:46
Jasne. Też wolę siebie z dzieckiem i na marszu niż w Sejmie 🙂
9 czerwca o godz. 11:48
jasne, nic nie jest idealne, nawet Imagine, a wszsytko możemy rozumiec po swojemu. Na przykłd frazę „no religion” rozumiem jako pokój między religiami.
PS
Główne nurty marksizmu czytałem ileś lat temu jako student socjologii, świetna pozycja!